wtorek, 10 grudnia 2013

Po co w ogóle chusta?

    Hmm, może to powinien być post od którego powinnam była zacząć. No bo jakby się tak zastanowić na poważnie - to po co w ogóle ta chusta? Człowiek sobie niepotrzebnie utrudnia życie, przecież dziecko trzeba nauczyć leżeć w łóżeczku, a nie nosić blisko przy sobie, jeszcze się przyzwyczai i wtedy dopiero będzie kłopot...
   
    Zabrzmiało groźnie? No to już uspokajam - mały człowiek nie przyzwyczaja się do noszenia, a jedynie, poprzez kontakt z rodzicem (bo w sumie nie ma tu różnicy czy nosi mama, czy tata) zaspokaja swoją potrzebę bliskości, miłości i bezpieczeństwa. Poza tym, przyrzekam Wam, nie ma nic milszego niż niemowlę wtulone w rodzica, które czując bijące serce, kołysanie i ciepło po prostu smacznie śpi.

    Chusta wbrew pozorom nie jest wynalazkiem XX wieku, to raczej wózek został wynaleziony dopiero w połowie  XIX wieku. Chusty i nosidła służyły ludziom dużo, dużo wcześniej. Dalej istnieją kraje, w których jeśli ujrzycie wózek, to z pewnością są to turyści, na przykład z Europy :) Od jednej ze znajomych, która zwiedzała Indie, usłyszałam, po jej powrocie, że tam nie ma wózków i nie ma też dzieci, które płaczą, ponieważ są one cały czas noszone w chustach, nosidłach lub kołysane w hamakach.
   
    Może napiszę też słów kilka jak to było z Jagodą. Maleństwo moje, od 4 tygodnia życia, miało straszne kolki, a najlepszym lekarstwem na tą przypadłość było właśnie kołysanie, noszenie na rękach i przytulanie. Tylko, że po tych dwóch, a czasem nawet trzech godzinach - ręce odpadały, nie mówiąc już nawet o tym, że zajęte ręce są mało przydatne. Wtedy znalazłam jakiś artykuł o chustach do noszenia dzieci. Postanowiłam spróbować i to był początek mojej przygody, nie muszę chyba dodawać, że w chustonoszeniu się zakochałam. Nareszcie swobodnie mogłam zrobić wiele rzeczy w domu, a potem doszły jeszcze do tego lektury różnych artykułów o korzystnym wpływie chustowania na rozwój dziecka. Przeczytałam między innymi, że doskonale wpływa na bioderka, ponieważ są one w najlepszej pozycji dla ich rozwoju, a także jest zalecane przy dysplazji (oczywiście trzeba dbać o dobrą pozycję dziecka w chuście - bardzo przydają się wtedy warsztaty, gdzie można się tego nauczyć, ale to już temat na inny post).
Dzięki temu, że Jagoda była w chuście, dużo więcej widziała i mogła poznawać otaczający świat, a jest bardzo tegoż świata ciekawa :) Dużo łatwiej było mi też mówić do jej uszka, kiedy była w chuście, a rodzice wiedzą, że głos ma magiczną moc uspokajania malucha. Poza tym wbrew wszelkim opiniom, moje noszone dziecko dużo szybciej samo pokazało, że chce trochę pozwiedzać świat na czworakach i właściwie nie znam problemu, że chciałaby być ciągle noszona na rękach. Mogę powiedzieć, że obserwuję nawet tendencję, że częściej dzieci, które nie są noszone czy to w chuście, czy na rękach potrzebują tego i to one bardzo zabiegają, by na ręce rodziców się dostać.

    Przygoda z noszeniem może trwać tak długo jak dziecko i rodzic wykazują chęci. Jago ma 16 miesięcy i dalej wędruje w różne miejsca na moich plecach. Ach dodam też, że absolutnie nie jestem przeciwniczką wózków, mamy jeden w domu i czasem spacer w wózku też jest przyjemny, a niekiedy wózek świetnie przydaje się na zakupy :)

    Podsumowując, uważam, że chustowanie jest jedną z wspanialszych części mojego życia, które dało mi bliską więź z Jagodą. A odpowiadając na pytanie zadane w temacie - po co w ogóle ta chusta? By móc poczuć swobodę, której czasem brak po narodzinach małego człowieka :)